V. Prałat Paweł opowiada o księdzu, który przykleił się do krzyża



Chodzili po lesie, że niby zbierają maliny, a właściwie gapili się na drzewa i niebo prześwitujące między koronami.

-        Jeden ksiądz w parafii – to była parafia w średnim miasteczku, w lesie położonym – mówił prałat Paweł – w borze sosnowym dokładnie…

-        Co za różnica  – chciał wiedzieć ksiądz magister Wojciech.

-        Bo oni mieli różne paramenty kościelne własnego wyrobu, to znaczy z tej sośniny, i jednym z nich był taki krzyż wielki ze świeżo heblowanego drewna. To był taki dar dla tego kościoła od miejscowego koła mężczyzn–abstynentów.

-        No i ci abstynenci sami wyheblowali ten krzyż, ale niefachowo – mówił dalej prałat Paweł –  Bo ten krzyż im kapał od żywicy. Po prostu nie wysuszyli tej kłody porządnie. No i w Wielki Piątek ostatnio doszło do takiej sceny, że kiedy ten ksiądz przewodniczył procesji i niósł ten wielki krzyż przez cały kościół, w pewnym momencie chciał go odstawić na stojak, już przy ołtarzu głównym, ale nie mógł, bo mu się przykleiła lewa ręka, że tak powiem, na amen.

-        Piękny symbol – zachwycił się ojciec Jacek.

-        No i ten ksiądz nie wiedział, co  zrobić, więc postanowił bardzo mądrze się nie szarpać. I tak myśli – wiem, bo mi sam o tym opowiadał – jak mocniej szarpnę, to mi krew poleci, i jeszcze te staruszki pomyślą, że dostałem stygmatów – tak myślał nie całkiem skromnie, bo prawdę mówiąc chyba nikt by się nie spodziewał takiej ewentualności, że on właśnie dostanie stygmatów.

-        Trzeba było wysłać kościelnego po rozpuszczalnik nitro – powiedział praktyczny ksiądz magister Wojciech.

-        W końcu ten ksiądz wpadł na inny pomysł. Postanowił mianowicie odprawić całe nabożeństwo wielkopiątkowe z tym krzyżem w lewej ręce, a potem, w ramach nawiązania do Rytuału Piotrkowskiego z 1631 r., dokonać nie depositio hostiae, ale depositio crucis. Z tym, że on się prawdę mówiąc położył obok tego krzyża na posadzce koło Grobu Pańskiego.

-        A co na to ludzie? – chciał wiedzieć ojciec Jacek.

-        E, nic nie zauważyli – powiedział prałat Paweł – niektóre staruszki tylko mówiły, że taki ten ksiądz może aż za pobożny, tyle czasu leżeć na posadzce.

-        Ale co, odkleili go w końcu – pytał ksiądz magister Wojciech.

-        No – skrzywił się prałat Paweł i pogłaskał sosnę – podobno gorący oddech jego modlitwy rozpuścił żywicę, czy coś takiego. Jak to mówią, triumf ducha nad materią.