Chodzili
po lesie, że niby zbierają maliny, a właściwie gapili się na drzewa i niebo
prześwitujące między koronami.
-
Jeden ksiądz w parafii – to była parafia w średnim
miasteczku, w lesie położonym – mówił prałat Paweł – w borze sosnowym
dokładnie…
-
Co za różnica –
chciał wiedzieć ksiądz magister Wojciech.
-
Bo oni mieli różne paramenty kościelne własnego wyrobu,
to znaczy z tej sośniny, i jednym z nich był taki krzyż wielki ze świeżo
heblowanego drewna. To był taki dar dla tego kościoła od miejscowego koła
mężczyzn–abstynentów.
-
No i ci abstynenci sami wyheblowali ten krzyż, ale
niefachowo – mówił dalej prałat Paweł –
Bo ten krzyż im kapał od żywicy. Po prostu nie wysuszyli tej kłody
porządnie. No i w Wielki Piątek ostatnio doszło do takiej sceny, że kiedy ten
ksiądz przewodniczył procesji i niósł ten wielki krzyż przez cały kościół, w
pewnym momencie chciał go odstawić na stojak, już przy ołtarzu głównym, ale nie
mógł, bo mu się przykleiła lewa ręka, że tak powiem, na amen.
-
Piękny symbol – zachwycił się ojciec Jacek.
-
No i ten ksiądz nie wiedział, co zrobić, więc postanowił bardzo mądrze się nie
szarpać. I tak myśli – wiem, bo mi sam o tym opowiadał – jak mocniej szarpnę,
to mi krew poleci, i jeszcze te staruszki pomyślą, że dostałem stygmatów – tak
myślał nie całkiem skromnie, bo prawdę mówiąc chyba nikt by się nie spodziewał
takiej ewentualności, że on właśnie dostanie stygmatów.
-
Trzeba było wysłać kościelnego po rozpuszczalnik nitro
– powiedział praktyczny ksiądz magister Wojciech.
-
W końcu ten ksiądz wpadł na inny pomysł. Postanowił
mianowicie odprawić całe nabożeństwo wielkopiątkowe z tym krzyżem w lewej ręce,
a potem, w ramach nawiązania do Rytuału Piotrkowskiego z 1631 r., dokonać nie
depositio hostiae, ale depositio crucis. Z tym, że on się prawdę mówiąc położył
obok tego krzyża na posadzce koło Grobu Pańskiego.
-
A co na to ludzie? – chciał wiedzieć ojciec Jacek.
-
E, nic nie zauważyli – powiedział prałat Paweł –
niektóre staruszki tylko mówiły, że taki ten ksiądz może aż za pobożny, tyle
czasu leżeć na posadzce.
-
Ale co, odkleili go w końcu – pytał ksiądz magister
Wojciech.
-
No – skrzywił się prałat Paweł i pogłaskał sosnę –
podobno gorący oddech jego modlitwy rozpuścił żywicę, czy coś takiego. Jak to
mówią, triumf ducha nad materią.