-
Miałem takiego skromnego znajomego – mówił prałat Paweł
przy kolacji – który bardzo się niepokoił, jak to będzie w niebie, a w
szczególności, czy tam docenią osoby, które nie chcą się pchać do przodu. No i
jak będzie wyglądała hierarchia niebieska, też go interesowało. Nawet pomyślałem,
czy by mu nie dać do czytania Pseudo-Dionizego Areopagity, ale po polsku chyba
nie ma tłumaczenia…
-
Jest po angielsku i po niemiecku na pewno – powiedział
ojciec Jacek.
-
A po co mu była ta hierarchia – kontynuował prałat
Paweł. – Nie, żeby swoje miejsce sprawdzić. Bo, mówi mi ten pobożny znajomy, ja
nigdy nie chciałem zabiegać o żadne względy władzy. A tam przecież będzie jakaś
władza, ktoś będzie decydował, przecież to królestwo, nie demokracja? I teraz,
jak sobie pomyślę o tych wszystkich przylizanych dupowłazach tutejszych – tak
się nawet wyraził – tych takich synach z mojej rady wydziału – bo mój znajomy
jest wykładowcą uniwersyteckim, trochę outsiderem co prawda – którzy będą
jęczeć o audiencję u głównego Serafina, skamleć o protekcję Archanioła,
powoływać się na to, że już w dzieciństwie czytali Wulgatę w oryginale i że
mieli dwóch znajomych proboszczów, to robi mi się słabo. A ja i wielu innych
stoimy w kącie, na nas nikt nie zwraca uwagi.
-
Trzeba mu było powiedzieć – nie wytrzymał ojciec Jacek
– jak pięknie będzie widzieć te wszystkie twarze, na ziemi wykrzywione strachem
o swoją przyszłość, o awans, o karierę, tytuły, tam. Twarze jasne, czoła
podniesione, dusze napełnione nadzieją – żadnej kariery, żadnych awansów, nic.
Żadnych protez. Tylko szczęście i słodycz duchowa.
-
I wszyscy będą mieli trzydzieści lat, bujne włosy i wszystkie
zęby. Augustyn. Daję klerykom czytać, boki zrywają – zaśmiał się ksiądz
magister Wojciech, może nie najmądrzej tym razem.
-
Dałem mu do poczytania takiego amerykańskiego autora,
Smith się nazywa – powiedział prałat Paweł – on tam mówi o duchowej wojnie
światów. No wiecie, że zło po tamtej stronie też istnieje i trzeba je zwalczać.
Archanioł Michał itp. Ale chyba źle zrobiłem. Mój znajomy jest całkiem
pozbawiony woli walki. Zwrócił mi tę książkę i powiedział – „Ja nigdy nie byłem
w wojsku.” Mówię mu wtedy – „Zrób coś, bo te wszystkie przylizane dupowłazy
wyprzedzą cię w królestwie. Oni przynajmniej o coś walczą za życia, będą
walczyli i po tamtej stronie.”
-
„To jak tak, to już wolę zostać buddystą” – mówi mi mój
znajomy.
-
Ale w końcu nie został – kończył prałat Paweł – Lubił bowiem
chodzić do kościoła na ósmą rano na ciche msze. „Może też i po drugiej stronie
będą takie piękne ciche msze jak u naszych kapucynów o ósmej rano” – mówił mi.
A ja mam szczerą nadzieję – zdenerwował się prałat Paweł ni stąd, ni z owąd – że
te msze tam najpierw będą odprawiać ładnie pięknie, a potem w jeden dzień mu je
zlikwidują bez dania racji, kwietyście jednemu.