Wiosłowali wśród trzcin, więc byli
już zmęczeni.
-
Jeden mój znajomy ksiądz doktor usnął w konfesjonale –
mówił prałat Paweł, odkładając wiosła – był to chyba gdzieś tak około Różowej
Niedzieli – i przyśniło mu się, że sam do siebie przyszedł do tego konfesjonału
i zobaczył siebie opartego o kratkę prawym uchem i z palcem założonym za
brewiarz, śpiącego.
-
„Ostatni raz byłem u spowiedzi w zeszłym miesiącu”
(mówił on sam jako pierwszy ksiądz doktor, czyli penitent, do drugiego siebie,
śpiącego).
-
„Hrr...” – chrapał ten drugi (czyli spowiednik).
-
„I zgrzeszyłem znowu myślą i mową. A tak konkretnie,
myślałem o jednym koledze lekceważąco. Że jest mało zdolny. Chciałem nie
myśleć, ale to złe myślenie jakoś mi się przebiło przez dobre myślenie. A potem
wyraziłem się o nim publicznie, w prasie, że jego ostatnia powieść
popularno-religijna jest... Zresztą sam wiesz… No i było mi przyjemnie, ale też
przykro, że jest mi tak przyjemnie. Było mi też prawdę mówiąc trochę
przyjemnie, że jest mi tak przykro… Czy jasno mówię? To się nazywa jouissance,
wiem…”
Tutaj ten drugi ksiądz doktor, to
jest spowiednik, nagle się obudził.
-
„A uczynkiem?!” – zaryczał.
-
„Co takiego” – zapytał ten pierwszy (czyli ksiądz
doktor penitent).
-
„Dlaczego, bydlaku, nigdy nie grzeszysz uczynkiem?”
-
„Eee... No, Sławoj Żiżek by to mógł wytłumaczyć...
Pewnie neurastenia...”
-
„Ja ci dam neurastenię, kretynie w białym kołnierzyku!
Wypieprzaj stąd (tak się w tym śnie niestety wyraził spowiednik), ale już!”
-
„No, bez przesady” – chciał powiedzieć tamten
pierwszy...
-
...czyli penitent – dodał ojciec Jacek.
-
...czyli penitent – potwierdził prałat Paweł – ale
niestety nie dopowiedział swojego „bez przesady” do końca, bo ten drugi
wyskoczył z trzaskiem drzwiczek z konfesjonału, złapał go za koszulę na
karku... i tak dalej, można sobie wyobrazić... No i znaleźli się przed
kościołem.
-
Ale to jeszcze nie koniec – powiedział prałat Paweł –
bo jak ten pierwszy...
-
... czyli penitent – dodał ojciec Jacek
-
...czyli penitent – potwierdził prałat Paweł – stał
oszołomiony przed kościołem, to jeszcze z wieży wysunęła się głowa tego
drugiego, czyli spowiednika – dodał szybko, zanim ojciec Jacek zdążył się
wtrącić – i ta głowa krzyknęła: “Żebyś mi bez uczynkowych nie przyłaził (i tu
znowu padło słowo obelżywe), bo znowu na kopach wylecisz!” I jeszcze za tym
wszystkim poleciały mu na łeb stare numery „Krytyki Politycznej”.
-
No tak – powiedział ksiądz magister Wojciech – już
odpocząłeś, to nam trochę pomóż wiosłować.
-
A dlaczego tamten usnął w konfesjonale, ciekawe? –
zainteresował się ojciec Jacek, wykorzystując chwilę przerwy, żeby zdjąć
przepoconą koszulkę z napisem „Lednica Power”.
-
Najadł się tabletek na alergię – wyjaśnił prałat Paweł.
- Mówiłem, że to była wiosna. On był uczulony na topole. I też trawy niektóre.
Zasypiał nawet podczas rozdawania Komunii Świętej.
-
I co mu poradziłeś – zainteresował się ojciec Jacek.
-
No jak to – zdziwił się prałat Paweł – standardowo. Mniej
tabletek, nawadnianie organizmu, inhalacje.
-
Ale co do tego snu? – chciał wiedzieć ojciec Jacek.
-
A, co do snu! To też proste. Żeby jeszcze raz mu się to
przyśniło, i żeby wtedy wysadził tę wieżę z tym drugim. Bum! Jak Wołodyjowski.
Coś takiego – powiedział i chwycił wiosła, ale zaraz je puścił – Cholera, chyba
narobiłem sobie bąbli – syknął, chuchając sobie w ręce.
-
Jak ma się mu to samo przyśnić – zdziwił się
ksiądz magister Wojciech.
-
To niech sobie Pałac
Kultury wysadzi, nic mnie to nie obchodzi – zirytował się prałat Paweł, cały
czas hołubiąc swoje bąble. – Na razie tylko puszkę z komunikantami wysypał
przez te tabletki. Zresztą szybko pozbierał. Jaki ksiądz, takie grzechy, jak to
mówią. Swoją drogą powinni na alergię coś skuteczniejszego wymyślić niż ten syf
usypiający.