Wybory przedłużały się i po
pierwszej rundzie głosowań zarządzono dwudniową przerwę. Elektorzy rozeszli się
na rekreację. Trzej księża dyskutowali, siedząc na łódce na środku jeziora
Miedwie i patrząc na spławiki. Przyczyną sporu było kazanie na mszy
inaugurującej kapitułę. Wypadała wtedy Niedziela Bożego Miłosierdzia, a msza była
otwarta i przyszło wielu świeckich z miasteczka. Kaznodzieja mimo wszystko
postanowił nie odchodzić od napisanego tekstu, więc z ambony, a raczej od
pulpitu, padały sentencje jak żywcem wyjęte z baroku: Corruptio optimi pessima, itp.
Panowie zastanawiali się, czy można
mówić kazania do ludu i czy istnieje jeszcze pobożność ludowa. Ksiądz Wojciech,
magister nowicjatu, przed wstąpieniem do zgromadzenia programista sieci
szerokopasmowych, twierdził, że nie ma już w Polsce żadnego ludu, wszyscy są na
Twitterze, nawet teściowa jego siostry. Więc trzeba jak na Twitterze: krótko,
hasłowo. – „Co ty zrobiłeś dla Jezusa?” Przeciągnąć każdą sylabę, żeby
zabrzmiało, i starczy – mówił. Ojciec Jacek, przeor dominikanów w mieście
uniwersyteckim, zaproszony, by głosić dla elektorów konferencje o dobrym
wyborze, był przeciw. – „Nie ma różnicy: lud, nie lud. Kazanie albo odbija
„treść przemodloną”, albo treść przeczytaną w bryku. Najpierw musi być contemplare, a potem aliis
tradere – mówił. – Nihil trahere posso
nisi prius contemplatum” – dodawał jeszcze sentencję własnej kompozycji, bo
znał czynnie łacinę; było to ostatnio modne w zakonie.
-
Kiedy byłem – rzekł prałat Paweł, poprawiając się na
wąskiej ławeczce – pierwszy raz proboszczem w małym miasteczku tutaj na
Mazurach, biskup przysłał mi wikariusza świeżo wyświęconego, który był... no, po
kilku dniach chciałem dzwonić do kurii, aby zabrano tego chłopca na dalsze
kształcenie. Dodam, że był przystojny. Śpiewał też nieźle, więc dałem go na kapelana
parafialnego chóru żeńskiego im. Gizewiusza. Tam przychodziły panie bardziej
dojrzałe. – Tutaj prałat Paweł umilkł, bo jego spławik niebezpiecznie zadrgał,
ale zaraz się okazało, że to od fali wywołanej przez przepływającą motorówkę.
-
Rozmawiałem ostatnio z byłym moim parafianinem z tej
parafii – ciągnął prałat Paweł. – On wspomniał tego wikariusza. Mówił: „Był u
księdza taki młody, przystojny wikariusz. Kiedyś bardzo zaplątał się w kazaniu,
nie wiedział, jak skończyć, i wykrzyknął bez związku z tematem: „Serce
Chrystusowe, oświecaj nas!” Do dziś, a minęły dwadzieścia cztery lata, pamiętam
jego „Serce Chrystusowe, oświecaj nas”.
Księża zamyślili się nad sukcesem
duszpasterskim wikariusza.
-
To piękna nagroda duszpasterska: na tyle lat – jak
mówiłeś, dwadzieścia cztery – zapaść w pamięć parafianina – powiedział ojciec
Jacek – gdyby tak ten wrażliwy słuchacz mógł przeżyć wtedy nawrócenie, ale tego
się nie dowiemy.
-
Ten mój były parafianin – kontynuował spokojnie prałat
Paweł – pracował długo jako dziennikarz w naszym diecezjalnym „Radiu Radujmy
Się”. Teraz przerzucił się na dewocjonalia, bo w radiu były redukcje. Mówił mi:
„Nie zgadnie ksiądz prałat, przypomniało mi się to Serce Chrystusowe, jak mnie
zwolnili. Bóg nie da zginąć! Sprzedałem na Allegro kolekcję „Naszego Dziennika”
z ostatnich dziesięciu lat – kompletne roczniki!, za całą sumę kupiłem japońskie
wtryskarki i zacząłem produkcję. Robię bijące serca nagrobne z plastiku tłoczonego,
podświetlane diodami LED. Pełna gama kolorystyczna. Bateria wytrzymuje tydzień –
do dziesięciu dni, zależnie od tempa bicia. Nawet z terenów prawosławnych
zamawiają, z głębokiej Syberii. Tam ludzie są bardziej uczuciowi. A, no i na
wierzchu daję właśnie napis wygrawerowany na złotej szarfie: „Serce
Chrystusowe, oświecaj nas”.”
-
Sam myślałem – mówił dalej prałat Paweł – czy by nie
zamówić kilku takich serc do sklepiku parafialnego – zakończył i zaciął wędkę,
ale na haczyku było tylko trochę wodorostów.