Posłowie


Trudno mi pisać o Pawle Nowickim - księdzu i późniejszym biskupie Pawle Nowickim - jako zmarłym. Znałem go tyle lat, pewnie ponad czterdzieści. Kiedy spotkaliśmy się pierwszy raz na wieczorze poezji Williama Blake’a w seminarium metropolitalnym w Olsztynie, trudno było Pawła nie wyróżnić z tłumu – był to charakterystyczny, wysoki, nieco zgarbiony chłopak, noszący rzadką wówczas, już trochę niemodną fryzurę afro. Śpiewał trochę swoich wierszy i trochę cudzych, znanych. Pamiętam, że dzięki niemu chyba poznałem wiersz Blake’a „Garden of love”, który tak bardzo wpłynął na moje późniejsze, życiowe i kapłańskie, wybory.

Właściwy Paweł Nowicki – poeta, pisarz, tłumacz literatury kurdyjskiej, misjonarz – narodził się może nieco później, w latach siedemdziesiątych, kiedy ówczesny metropolita Basry poszukiwał kandydatów na misję w północnym Iraku. Mogę śmiało powiedzieć, że ten pobyt w północnym Iraku w bardzo niełatwych, graniczących z wojennymi warunkach uformował Pawła Nowickiego jako kapłana.
Czy wiedziałem, że Paweł, oprócz swoich pism antropologicznych, zbioru poezji „Rzeczy zakopane” i cotygodniowych felietonów, ma również zacięcie parodystyczne? Że lubił piętrowe, szkatułkowe historie, tego mogłem się domyślać – w jego pokoleniu „Rękopis znaleziony w Saragossie” był lekturą obowiązkową. Ale jego „Apoftegmata” pozostawiają mnie, nie waham się tego napisać, w dużym zdumieniu. Kiedy i gdzie, oprócz swoich codziennych zajęć w zakonie, a potem w kurii biskupiej, Paweł Nowicki dał radę napisać ten bardzo mimo żartobliwego tonu nieprosty i niejednoznaczny tekst, o tym nie wiem. Przy tym tekst będący prawie od początku do końca zmyśleniem: w całym zbiorze „Apoftegmatów” prawdą jest tylko to, że rzeczywiście w 2006 roku Paweł został wybrany na prowincjała zakonu franciszkanów reformowanych – nie istnieje bowiem oczywiście żaden zakon kanoników nieregularnych, o czym pewnie nie muszę czytelnika informować – oraz to, że istotnie krótko potem został przez ojca świętego Benedykta XVI „zamianowany”, jak on sam po krakowsku pisze, biskupem koadiutorem w diecezji Reykjaviku na Islandii. Jak do tego doszło, to historia sama w sobie ciekawa i warta opowiedzenia, ale Paweł już jej chyba nie opowie. W jaki sposób w tym swoim „ostatnim” dziele literackim mógł przewidzieć własne zniknięcie, tego nie chcę się domyślać. Jednego jestem pewien, że nie ma go na żadnym lodowcu Vatnajökull. Chciałbym wierzyć, że z jakichś sobie tylko znanych powodów Paweł wrócił po cichu do przyjaciół i znajomych w południowym Kurdystanie i tam odprawia dla nich codzienną Eucharystię.
Tymczasem został po nim ten śmieszny zbiorek zapisków wierzącego i praktykującego chrześcijanina. Nie chciałbym, mimo że miałbym w zasadzie prawo, pokusić się o jakąś interpretację tych pięćdziesięciu dwóch historyjek, z których żadna nie przekracza pół szpalty gazetowej. A miałbym prawo, bo to właśnie ja, wstyd się przyznać, występuję w tych opowiastkach jako ten czasem przemądrzały, czasem przeintelektualizowany, czasem niepotrzebnie dopowiadający pointę ojciec Jacek, dominikanin. Chciałbym tą drogą, bo inaczej będzie mi trudno, podziękować Pawłowi za to nieoczekiwane wyróżnienie i zapewnić go, że jego ironia, choć czasem gryząca, osobiście mnie nie dotyka, a raczej rozrzewnia, bo przypomina mi ten letni czas, kiedyśmy się rzeczywiście codziennie spotykali przy okazji obsługi grup turystycznych w Gietrzwałdzie i wymieniali ciętymi, nie zawsze kanonicznie poprawnymi, uwagami na temat naszych „klientów”.
Jeśli więc miałbym powiedzieć, co mnie na tle dotychczasowego dorobku Pawła Nowickiego uderza w tym zbiorku najbardziej, jest to podkreślanie, może czasem dla mnie nawet przesadne i zbyt kolanem dopychane, chrześcijańskiej „virtus”, rozumianej nie tylko jako wierność zasadom, ale jako siła, wytrwałość i niemyślenie o sobie. To może w pisarstwie Pawła jest nowość, która nawet mnie trochę zaskakuje, bo nie był on, jako publicysta i pisarz, człowiekiem płaskim i ceniącym siłę. Stąd jego opowiastki z „Apoftegmatów” są może dla mnie czasem zbyt rubaszne, gargantuizm chwilami zbyt gargantuiczny, a stosunek do kobiet zbyt maczystowski. Ale to wszystko maska literacka, pozór, za którym, i mówię to z całą odpowiedzialnością, kryje się rzadkie połączenie wyrobionego intelektualisty i człowieka franciszkańskiej pokory, który rzeczywiście mógł „gdzie indziej do większych godności dojść” niż w swoim Kurdystanie, a potem wśród garstki katolików na Islandii.
Piszę te słowa w towarzystwie długowłosego labradora Hekla, który leży teraz pod moim biurkiem i liże sobie sierść na brzuchu. W zeszłym tygodniu odebrałem go z cargo na Okęciu wraz z liścikiem: „Jacek, przetrzymaj go na trochę. P. N.” Paweł, trochę dam radę, ale pies ma tylko jednego pana!

Znajomy prałata Pawła