Panowie rozmawiali o nieczystości,
czy od kleryków można więcej wymagać niż od ich otoczenia. Ojciec Jacek w ogóle
twierdził, że kryzysy odnoszące się do nieczystości go nie obchodzą i nie w tym
rzecz, czy ktoś ma kryzysy, ale czy ma powołanie. U nich – do głoszenia.
-
Gdybym zobaczył, może wyczuł, dobrego kaznodzieję –
mówił ojciec Jacek, trochę się może za bardzo, podejrzanie, zapalając do tematu
– to byłbym w stanie wybronić go od jakichś tam drobnych historii,
powiedziałbym: zobaczymy za dziesięć lat.
-
A to powiedziałeś zakonną herezję – uśmiał się ksiądz
magister Wojciech – przecież powszechnie wiadomo, że nie możesz głosić nic
innego niż to, czym żyjesz.
-
Głosimy miłosierdzie Boże – oburzył się ojciec Jacek –
a nie doskonałość moralną. Znowu to legalistyczne podejście.
-
Panowie, przestańcie o tej teologii – poprosił prałat
Paweł. Może ja opowiem coś z literatury. Jest takie opowiadanie Czechowa. Że
koledzy wyciągają bohatera do jakiegoś taniego, rosyjskiego przybytku, a ten
młodzieniec za delikatny jest na to i potem przeżywa emocjonalnie tę wizytę – podczas
której się zresztą nawet ani trochę, że tak powiem, nie rozerwał.
-
Otóż mnie zdarzyła się historia zupełnie niepodobna, o
tyle że jako bardzo młody człowiek z bardzo uczciwą dziewczyną byłem na
kolacji, ale pozostawiła mi ta scena wrażenie wielkiej nieczystości, i to z
mojej strony, dlatego może teraz mi się przypomniała.
-
Otóż wszystko rozwijało się lege artis aż do deseru
(chyba nawet był szampan), tylko że potem jakoś tak zaproponowałem jej
oglądanie francuskich filmów, a ponieważ u moich rodziców było chłodno, to
przykryliśmy nogi kocykiem, przy czym dla czystości procesowej muszę zaznaczyć,
że było to siedzenie po turecku na kanapie, zupełnie face-to-face i bez
przypadkowych potrąceń stopami. Jednakże kocyk był jeden i tego nie mam zamiaru
się wypierać.
-
No i siedzieliśmy tak pod tym kocykiem, zwróceni do
siebie, i udawaliśmy, że nas interesuje akcja tam dwa metry dalej na ekranie, i
w końcu przeszliśmy na tematy religijne. I w tym momencie zaczęliśmy rozmawiać
w sposób bardzo nieekumeniczny. Ona powiedziała coś o pazerności Kościoła, a
ja, że to w ogóle nie o to chodzi, bo Chrystus nas zbawia, to ona, kto widział
twojego Chrystusa, i jakoś tak nagle zrobiło się nieprzyjemnie. Porozmawialiśmy
jeszcze ze dwadzieścia minut i ona poszła. Ja ją odprowadziłem do autobusu, ale
to już było na siłę.
-
Ale na czym polegała ta nieczystość? – chciał wiedzieć
ksiądz magister Wojciech.
-
No, chyba nigdy nie nagrzeszyłem tak jak wtedy –
powiedział prałat Paweł puszczając mimo uszu chyba niezbyt mądre pytanie
księdza magistra Wojciecha. – Miałem potem duże wątpliwości, czy ktoś tak
nieczysty powinien zostać księdzem. Ale jakoś tu jestem między wami. Być może
byłem potrzebny i tej dziewczynie, z wielką niepewnością to mówię, i może też
to siedzenie pod kocykiem, i ta rozmowa o teologii niewczesna, była po coś.