Właśnie
poprzedniego dnia proboszcz sąsiedniej parafii w miasteczku został mianowany
prałatem. Panowie dyskutowali, czy dystynkcje kościelne u księży przyczyniają
się do zbawienia dusz. Ojciec Jacek twierdził, że na pewno nie – dusz samych
księży, bo karmią ich demona pychy, a skądinąd wiadomo, że tego demona nasycić
niepodobna i tym jest głodniejszy, im więcej połknie, jak się o tym dowiadujemy
choćby z drugiej stancy „Boskiej komedii”. Natomiast ksiądz magister Wojciech
zauważał praktycznie, że księża też muszą mieć jakieś swoje przyjemności, i że
teologicznie jest obojętne, że jeden np. gra na fortepianie, drugi łowi ryby, a
trzeci nosi czerwone guziki. Zresztą w każdej armii są kaprale i starsi
kaprale.
-
Przypomniało mi się – rzekł przy tej okazji prałat
Paweł – że czytałem kiedyś taką historię starożytną o pustelniku, który został
ze względu na swoją świątobliwość wybrany biskupem. W zasadzie nawet
arcybiskupem, jeśli chodzi o ścisłość, bo to była duża i szacowna stolica
starożytna. Bardzo tego nie chciał, ale przez świętą pokorę uległ swoim
diecezjanom – bo to były czasy, jak powiadam, starożytne, kiedy diecezjanie
wybierali arcybiskupów bez pomocy innych różnych instancji – no i ten pustelnik
pierwszego dnia, kiedy zamieszkał w pałacu biskupim, miał taką sytuację, że
przyszedł do niego archanioł...
-
Znowu – powiedział ksiądz magister Wojciech.
-
No tak, bo to były czasy starożytne. I jeszcze
zapomniałem powiedzieć, że to nie była dla tego pustelnika taka wielka nowość,
bo dotąd i tak jeden anioł przychodził do niego codziennie w południe śpiewać
Angelus Domini – i tak razem śpiewali w tej pustelni: pustelnik ochrypłym
basem, a anioł, przedstawcie sobie, barytonem lirycznym.
-
Do rzeczy, do rzeczy – powiedział ksiądz magister
Wojciech.
-
No i wtedy, pierwszego dnia po wyborze, przyszedł do
niego archanioł – pustelnik od razu poznał, że to archanioł, bo miał trzy pary
skrzydeł i świetlistą zbroję – i powiedział – od dzisiaj, drogi pustelniku, a w
zasadzie arcybiskupie, dość tego „Angelus Domini”. My będziemy teraz śpiewać „Archangelus
Domini”, według czterogłosowej tabulatury z Solesmes. No i ten pustelnik...
-
Pewnie go przegnał kosturem – zaśmiał się ojciec Jacek.
-
No nie – powiedział prałat Paweł – z tego, co wiem,
ukląkł pokornie, i tak razem śpiewali „Archangelus Domini”, trochę naginając prozodię
co prawda, bo w „archangelus” jest oczywiście o jedną sylabę więcej.
-
A ja myślałem, że to był diabeł przebrany, żeby
zdemaskować jego pychę – powiedział ojciec Jacek.
-
Nie, chyba nie, dlaczego? – zdziwił się prałat Paweł –
mówiłem, że to był bardzo świątobliwy pustelnik. Natomiast podobno żałował
trochę tamtego starego anioła, tego z barytonem lirycznym. Tak przynajmniej
czytałem w tej historii. Bo ten nowy archanioł dysponował basso profondo i tak
jakoś im się głosy zlewały, jak śpiewali. Ale za to w kaplicy arcybiskupiej
była lepsza akustyka niż w pustelni. Coś za coś, tak to mówią.