IV. Prałat Paweł opowiada o przyrodzonej godności dziecka Bożego



-        Był u nas w seminarium w zeszłym roku taki typ antypatyczny, z Poznania zdaje się, czy może ze Swarzędza raczej – opowiadał ksiądz magister Wojciech, wyciągając otwieracz do konserw z puszki z peklowaną fasolą – który tak się pochwalił kolegom, tym nowicjuszom, jakoś w pierwszym miesiącu mieszkania w nowicjacie: „Ja to jestem z jednego kawałka. Mnie to nie można obrazić, bo mam przyrodzoną godność dziecka Bożego.” Tak mówił ten chłopak dwudziestoletni całkiem poważnie i bez żartów do tych swoich kolegów z pierwszego roku.

-        Oczywiście, ta jego deklaracja przyniosła zupełnie opłakany skutek i różni mu tam robili psikusy, wsadzali wędzonego śledzia do trampka, zapinali sutannę na niewłaściwe guziki itp. – mówił dalej ksiądz magister Wojciech. – Słowem, gówniarzeria. A co się z nim dalej stało, ja nie pamiętam. To mój kolega Boguś właściwie był ich magistrem. Tylko pamiętam ten tekst tego chłopaka, że obrazić go nie można, bo ma przyrodzoną godność dziecka Bożego.

-        Kiedyś, jak byłem pierwszy raz wikariuszem – odezwał się prałat Paweł – to miałem taką sytuację, że prowadziłem kółko biblijne dla studentów, bo to było w takim mieście bądź co bądź uniwersyteckim, chociaż to nie był Kraków. No i zdarzyło mi się, że zaczęła przychodzić taka dziewczyna lat dwudziestu kilku, już pod koniec studiów filozoficznych, trochę taka nieuporządkowana, czyli krótko mówiąc nieco szajbnięta, i ona zaczęła robić mi propozycje, żebyśmy poszli do kina na Almodovara, do teatru na coś tam, a potem chciała, żebym przyszedł do niej do domu czytać Habermasa itp.

-        Oczywiście ja wtedy miałem dwadzieścia siedem lat i byłem bardzo przejęty swoim powołaniem i celibatem i byłem bardzo zasadniczy. No i zamiast jakoś delikatnie wybrnąć z tej sytuacji, to ja tę dziewczynę poprosiłem na bok i powiedziałem jej tak: „Czy naprawdę ci się zdaje, że poświęcę swoje lata wyrzeczeń, studiów, wyboru na całe życie, żeby teraz zobaczyć twój biust?”

-        Oj – powiedział ojciec Jacek.

-        No – powiedział prałat Paweł. – Ona się wtedy zaczerwieniła jak plantacja buraków, myślałem, że się rozpłacze, ale się powstrzymała i tylko mi powiedziała: “Bardzo mnie ksiądz obraził.” I poszła sobie.

-        No i co było dalej – zapytał ksiądz magister Wojciech.

-        Poszedłem do takiego swojego niby spowiednika – powiedział prałat Paweł – a ten mnie opieprzył i sklął, na czym świat stoi. – „Masz iść ją przeprosić albo tak zrobię, żeby ci tę grupę zabrali” – powiedział wtedy. Strasznie się oburzyłem. Jak to? Ja mam przepraszać? Przecież to ona chciała mnie uwieść! Mnie, księdza! No i w końcu jej nie przeprosiłem, a grupę mi rzeczywiście zabrali i dali zamiast tego młodszych ministrantów.

-        No i co z tego wynika – chciał wiedzieć ksiądz magister Wojciech.

-        Chyba nic, tak mi się przypomniało, jak opowiadałeś o przyrodzonej godności dziecka Bożego. – odpowiedział prałat Paweł. – dzisiaj to mi się w ogóle zdaje, że mnie ten mój spowiednik łagodnie potraktował. Bo ja bym na jego miejscu kazał iść z nią oglądać tego Almodovara, czytać Habermasa u niej w domu, czy tam co jeszcze.