-
Był u nas w seminarium w zeszłym roku taki typ
antypatyczny, z Poznania zdaje się, czy może ze Swarzędza raczej – opowiadał
ksiądz magister Wojciech, wyciągając otwieracz do konserw z puszki z peklowaną
fasolą – który tak się pochwalił kolegom, tym nowicjuszom, jakoś w pierwszym
miesiącu mieszkania w nowicjacie: „Ja to jestem z jednego kawałka. Mnie to nie
można obrazić, bo mam przyrodzoną godność dziecka Bożego.” Tak mówił ten chłopak
dwudziestoletni całkiem poważnie i bez żartów do tych swoich kolegów z
pierwszego roku.
-
Oczywiście, ta jego deklaracja przyniosła zupełnie
opłakany skutek i różni mu tam robili psikusy, wsadzali wędzonego śledzia do
trampka, zapinali sutannę na niewłaściwe guziki itp. – mówił dalej ksiądz
magister Wojciech. – Słowem, gówniarzeria. A co się z nim dalej stało, ja nie
pamiętam. To mój kolega Boguś właściwie był ich magistrem. Tylko pamiętam ten
tekst tego chłopaka, że obrazić go nie można, bo ma przyrodzoną godność dziecka
Bożego.
-
Kiedyś, jak byłem pierwszy raz wikariuszem – odezwał
się prałat Paweł – to miałem taką sytuację, że prowadziłem kółko biblijne dla
studentów, bo to było w takim mieście bądź co bądź uniwersyteckim, chociaż to
nie był Kraków. No i zdarzyło mi się, że zaczęła przychodzić taka dziewczyna
lat dwudziestu kilku, już pod koniec studiów filozoficznych, trochę taka
nieuporządkowana, czyli krótko mówiąc nieco szajbnięta, i ona zaczęła robić mi
propozycje, żebyśmy poszli do kina na Almodovara, do teatru na coś tam, a potem
chciała, żebym przyszedł do niej do domu czytać Habermasa itp.
-
Oczywiście ja wtedy miałem dwadzieścia siedem lat i
byłem bardzo przejęty swoim powołaniem i celibatem i byłem bardzo zasadniczy.
No i zamiast jakoś delikatnie wybrnąć z tej sytuacji, to ja tę dziewczynę
poprosiłem na bok i powiedziałem jej tak: „Czy naprawdę ci się zdaje, że
poświęcę swoje lata wyrzeczeń, studiów, wyboru na całe życie, żeby teraz
zobaczyć twój biust?”
-
Oj – powiedział ojciec Jacek.
-
No – powiedział prałat Paweł. – Ona się wtedy
zaczerwieniła jak plantacja buraków, myślałem, że się rozpłacze, ale się
powstrzymała i tylko mi powiedziała: “Bardzo mnie ksiądz obraził.” I poszła
sobie.
-
No i co było dalej – zapytał ksiądz magister Wojciech.
-
Poszedłem do takiego swojego niby spowiednika –
powiedział prałat Paweł – a ten mnie opieprzył i sklął, na czym świat stoi. – „Masz
iść ją przeprosić albo tak zrobię, żeby ci tę grupę zabrali” – powiedział
wtedy. Strasznie się oburzyłem. Jak to? Ja mam przepraszać? Przecież to ona
chciała mnie uwieść! Mnie, księdza! No i w końcu jej nie przeprosiłem, a grupę
mi rzeczywiście zabrali i dali zamiast tego młodszych ministrantów.
-
No i co z tego wynika – chciał wiedzieć ksiądz magister
Wojciech.
-
Chyba nic, tak mi się przypomniało, jak opowiadałeś o
przyrodzonej godności dziecka Bożego. – odpowiedział prałat Paweł. – dzisiaj to
mi się w ogóle zdaje, że mnie ten mój spowiednik łagodnie potraktował. Bo ja
bym na jego miejscu kazał iść z nią oglądać tego Almodovara, czytać Habermasa u
niej w domu, czy tam co jeszcze.