-
Ludzie myślą, że jesteśmy pokorni – mówił ojciec Jacek
przy wyciąganiu łódki na brzeg. – Chodzi braciszek w kapturze i coś tam
mamrocze. Gdyby wiedzieli, jakie otchłanie pychy kryją się pod kapturami.
Jestem co prawda najmniejszym, nic nie znaczącym pyłem, grzesznikiem godnym
pogardy, ale jednak mnie wybrał Stwórca wszystkich rzeczy widzialnych i
niewidzialnych, na tego, który nosi w rękach jego ciało i krew przenajświętszą.
-
„Jakby ten doktorek więcej z ludźmi przebywał, to by
głupot nie opowiadał. Kto ich za pokornych uważa” – pomyślał ksiądz magister
Wojciech, ale tego nie powiedział, bo ojciec Jacek miał na wieczór schowane w
lodówce dobre piwo belgijskie „Grimbergen”.
-
Przypomina mi się przy tej okazji – mówił ojciec Jacek,
przysiadłszy na burcie – mój kolega z roku... tak zwany „kursowy”… powiedzmy
Szymon..., który spotkał w naszym chórze akademickim czarnowłosą Ewę o jasnym
tembrze głosu i po kilku miesiącach okazało się, że Ewa oczekuje dziecka.
Panowie pokiwali
głowami.
-
Spotkałem się z... powiedzmy Szymonem. Na jego twarzy
rysowała się radość, ale szybko zrozumiałem, co to za radość, i zrobiło mi się
chłodno. Powiedział mi: „Nie wiem, czy na ten krzyż zasługuję, czy nie, ale
będę go nosić godnie i cicho”. Poszedłem wtedy do tabernakulum, wystawiłem Najświętszy
Sakrament i mówię – „Pozbawiłeś go radości kapłaństwa, nie pozbawiaj go
miesiąca miodowego z Ewą o jasnym tembrze głosu. Niech ją kocha cieleśnie i
namiętnie. Niech jej kupuje szminki i kwiaty do wazonu, i niech wybiorą wygodny
wózek dla dziecka, i niech znajdzie sobie ten mój kolega nieźle płatną posadę,
ale nie filozofa na UKSW.”
„Mógłby się w lepszym stylu modlić
ten dominikanin” pomyślał prałat Paweł, ale nic nie powiedział, bo był dobrze
wychowany, a poza tym również lubił piwo belgijskie, choć może wolał „Leffe
Blonde”.
-
To nie wszystko – ciągnął ojciec Jacek. – Następnego
dnia przyszła do mnie Ewa i mówi – „Proszę ojca, ja myślałam, że jestem
bardziej religijna. Teraz zastanawiam się, czy by nie – no, ojciec wie?”
-
Żeby tego dziecka nie było – dopowiedział ksiądz
magister Wojciech – i co jej powiedziałeś?
-
Czy ja jestem prorokiem? – odpowiedział ojciec Jacek –
i czy muszę opowiadać, czym by się skończyło ich godne i ciche cierpienie dla
siebie nawzajem?
-
A dziewczyna czarnowłosa – powtórzył prałat Paweł do
siebie – ale o jasnym tembrze głosu?
-
Wszystko ładnie pięknie, a ja nie mogę skompletować
chóru seminarzystów – poskarżył się ksiądz magister Wojciech – chłopaki
fałszują co do jednego. Edukacja muzyczna w Polsce jest fatalna.