-
Miałem takiego kandydata do zakonu – opowiadał ojciec
Jacek – który przyszedł do mnie na rozmowę kwalifikacyjną ze swoją dziewczyną.
Że niby ona rozumie jego wybór i szanuje, ale chce do końca z nim być, zanim
klamka zapadnie. Tak się wyraziła. Pamiętam, że była w niego tak wczepiona
ramieniem, jakby miał jej zaraz uciec, i taka była w ogóle przelewająca się
przez ramię, miała czarne włosy długie,
kręcone i haczykowaty nos i mówiła scenicznym szeptem, i razem wszystko to
wyglądało jak scena z fin de siècle’u wiedeńskiego. A ten gościu – odżywiony
nieźle, też kubek w kubek jak filister w stopniu powiedzmy hofrata. Pomyślałem
wtedy nieładnie – nie do końca z nim będziesz, dziewczyno, tylko do początku. Niepodległości
– zakończył ambitnie ojciec Jacek.
-
Przypomina mi to podobną historię, której byłem
świadkiem w młodości – powiedział prałat Paweł – otóż byłem na stypendium
doktoranckim w mieście uniwersyteckim i wynajmowałem mieszkanie od jednego
księdza, który odziedziczył je po swojej parafiance zupełnie mimo woli zresztą…
A obok mnie mieszkał bardzo uduchowiony chłopak lat dwudziestu kilku, ze swoją
narzeczoną, która właśnie też była przelewająca się i miała nos długi, i to
wszystko, o czym opowiadałeś, a nawet, pamiętam, nosiła we włosach spinkę z
ważką jak z „Chimery”.
-
No to aż taki uduchowiony ten kolega nie był – zaśmiał
się ksiądz magister Wojciech.
-
Był, tylko może nie bardzo ortodoksyjnie – powiedział
prałat Paweł. – No i on się dowiedział, że ja jestem księdzem, i zaczął mnie
nawiedzać i opowiadać o swoich przeżyciach duchowych. A w pierwszej kolejności opowiedział
mi o regularnym kontakcie metempsychicznym ze zmarłą babcią, która bardzo
podobno lubi tę właśnie jego narzeczoną, Aldonę, ale uważa, że nie powinni
razem mieszkać i on podejrzewa, że babcia jest o Aldonę w gruncie rzeczy
zazdrosna. „A wyjaśnijcie to sobie z tą babcią, a mnie dajcie spokój” myślałem
wtedy, bo miałem wszystkiego dwa miesiące na oddanie doktoratu do recenzji.
-
Ale to się samo nie rozwiązało – mówił dalej prałat
Paweł – bo za tydzień ten chłopak przydybał mnie na schodach i mówi, że Aldona znalazła
w szafie ubrania po babci i zaczęła się w nie przebierać. „Jaka ta babcia
śliczna, chce się ksiądz przekonać?” – mówił do mnie i chciał wyciągać zdjęcia,
żeby porównywać babcię z Aldoną, czy też Aldonę z babcią. Zrozumiałem, że muszę
działać szybko, tzn. jest takie obiektywne wołanie Boże do mnie: „Paweł, masz
tego czubka uratować raz-dwa-trzy!”
-
No i co zrobiłeś – chciał wiedzieć ksiądz magister
Wojciech.
-
A, to było proste – powiedział prałat Paweł. -
Zaprosiłem się do nich i kazałem pokazywać wszystkie rodzinne albumy, których
tam było ze trzydzieści sztuk. Ale na szczęście już w piątym znalazłem coś,
czego mi było trzeba, tj. krótko mówiąc prababcię z końca dziewiętnastego
wieku, tak ostro wysklepioną jak kościół Sagrada Familia. A potem poszedłem do
łazienki, wyjąłem nożyczki i przeciąłem rurkę spustową do rezerwuaru. A potem
gościa pożegnałem, że niby muszę odmawiać godzinę czytań.
-
I to podziałało? – spytał zaciekawiony ojciec Jacek.
-
No – powiedział prałat Paweł – bo pod nim mieszkała
inna sąsiadka, też w wieku zachęcającym.
-
Pewnie była bardzo piękna – domyślał się estetycznie
ojciec Jacek.
-
No, coś takiego – powiedział prałat Paweł – może nie
tak bardzo. Ale też taka, powiedzmy, ostro wysklepiona była to dziewczyna. Fin
de siècle fin de sièclem, ale nie należy jednak lekceważyć siły neogotyku.