XXII. Prałat Paweł opowiada o księdzu, który powoli zmieniał się w anioła



-        Mój znajomy ksiądz wikary – mówił prałat Paweł, patrząc na kurzą fermę u kościelnego – powoli zmieniał się w anioła.

-        To znaczy, rosły mu skrzydła – chciał wiedzieć ksiądz magister Wojciech.

-        Tak. Coś w tym guście – odpowiedział powoli prałat Paweł.

-        Chrzanisz – powiedział ksiądz magister Wojciech.

-        W każdym razie on też się przestraszył – mówił prałat Paweł – i poszedł do lekarza, a lekarz na to: niech ksiądz sobie kupi pokrowiec albo dużo bandaży, bo tych skrzydeł zaraz nie będzie można ukryć.

-        I sprawdziło się – mówił dalej prałat Paweł, obserwując kury dziobiące nasionka – więc ten ksiądz zaczął chodzić wszędzie z plecaczkiem, że to niby taki plecaczek na drobiazgi. A potem już plecaczek nie wystarczał, więc ksiądz kupił sobie pudło od gitary. Że taki muzykalny. Wszyscy się dziwili, bo nie bardzo umiał śpiewać dotąd.

-        A potem kupił sobie pudło od kontrabasu – próbował ironizować ojciec Jacek.

-        Nie, bo pudła od kontrabasu nie nosi się na plecach – powiedział prałat Paweł. Tylko prowadzi się na takich kółeczkach albo ciągnie za sobą. Wiem, bo byłem kiedyś inspicjentem w filharmonii.

-        No, a z tym księdzem? Miał jakieś jeszcze przymioty anielskie? Bilokacja itp.? – chciał wiedzieć ojciec Jacek.

-        Nie, nic zupełnie. Tylko te skrzydła – odpowiedział prałat Paweł – a do odprawiania mszy, jakbyście chcieli wiedzieć, wiązał je sobie cingulum do pleców. Aż wreszcie raz się wydało.

-        Ktoś podpatrzył? – pytał ojciec Jacek.

-        To było w na początku prefacji. Ksiądz wikary odprawiał raz w tygodniu mszę łacińską według formularza trydenckiego i przy początku prefacji, kiedy odwraca się do ludu i mówi „Dominus vobiscum”, tak energicznie się odwrócił, że zaczepił cingulum o pulpit do mszału, węzeł puścił i skrzydła rozwinęły się w całej okazałości. Co to był za widok – ksiądz z rozłożonymi rękami przy ołtarzu, a za nim dwa anielskie skrzydła, zupełnie jak u Botticellego.

-        Botticelli nie malował księży jednakowoż – zauważył ojciec Jacek.

-        Faktycznie, nietrafna metafora – przyznał prałat Paweł. – Ale ciekawe, że ksiądz postanowił wytrzymać do końca mszy, nie uciekać. Po męsku postąpił. No i potem nikt do niego nie przyszedł do zakrystii zapytać: „Co to znaczy?”

-        No i? – powiedział ksiądz magister Wojciech.

-        Tylko jeden pan przysłał list. Tam było napisane – „Niech ksiądz odprawia następnym razem w ornacie gotyckim. Nie po to przychodzimy na mszę trydencką, żeby oglądać te nowomodne ornaty”.

-        Ciekawe – powiedział ksiądz magister Wojciech.

-        Nie tak znowu bardzo, bo tam był długi chór w tym kościele, a wszyscy stali za balaskami. Nie było szans po prostu, żeby celebransa dobrze zobaczyć z tej odległości – zakończył prałat Paweł i zaczął rzucać kurom nasionka do klatki.