XXIII. Prałat Paweł opowiada o pięknym dzwonie



-        Niektórzy moi koledzy – mówił ojciec Jacek, kiedy we trójkę urwali się do Mikołajek, żeby zjeść „po cywilnemu” kilka sandaczy w smażalni średniej klasy – to tacy dzwonnicy, którzy nie chcą pociągać za sznur, tylko wolą sami uwiesić się wewnątrz czaszy i walić głową w dzwon od środka.

-        Napisz o tym wiersz – poradził ksiądz magister Wojciech.

-        Przypomina mi to – powiedział prałat Paweł, ostrożnie oddzielając kręgosłup sandacza – mojego otyłego... zdaje mi się to w tej historii jakoś ważne; a więc mojego otyłego kolegę, który cokolwiek zrobił złego, np. popatrzył na biust młodej kobiety – to od razu biegł do kościoła odmawiać różaniec. Mówił mi – „W różańcu nie bardzo lubię Ojcze Nasz – bo ojciec to nigdy nie ma czasu. Ale jak mówię święta Mario, Matko Boża – a często to „Boża” mówię półgębkiem – to mam uczucie, że mnie słucha i rozumie.” – „Kobieta ma cię rozgrzeszyć z przedmiotowego traktowania kobiet” – powiedziałem mu wtedy. – „Tak, bo wyobrażam sobie, że mówi do mnie: „Czym byłyby nasze biusty bez waszych spojrzeń”” – mówi mój otyły kolega.

-        Cóż – mówił dalej prałat Paweł – gdybym był na miejscu tu obecnego kolegi magistra Wojciecha, i gdyby mój otyły kolega wpadł mi w ręce na wcześniejszym etapie, w seminarium, to albo wysłałbym go do diabła... to jest, przepraszam, do cywila, albo zabroniłbym mu odmawiać różaniec częściej niż raz w miesiącu. Niestety, mój kolega miał już piętnastoletni staż w zawodzie... W tej sytuacji pozostało mi tylko namówić go do kupna nowego dzwonu do kościoła. Spotkaliśmy się pół roku później. Był uszczęśliwiony. „Nie masz pojęcia, jak ten dzwon ślicznie się kołysze” – powiedział.