-
Niektórzy moi koledzy – mówił ojciec Jacek, kiedy we
trójkę urwali się do Mikołajek, żeby zjeść „po cywilnemu” kilka sandaczy w
smażalni średniej klasy – to tacy dzwonnicy, którzy nie chcą pociągać za sznur,
tylko wolą sami uwiesić się wewnątrz czaszy i walić głową w dzwon od środka.
-
Napisz o tym wiersz – poradził ksiądz magister
Wojciech.
-
Przypomina mi to – powiedział prałat Paweł, ostrożnie
oddzielając kręgosłup sandacza – mojego otyłego... zdaje mi się to w tej
historii jakoś ważne; a więc mojego otyłego kolegę, który cokolwiek zrobił
złego, np. popatrzył na biust młodej kobiety – to od razu biegł do kościoła
odmawiać różaniec. Mówił mi – „W różańcu nie bardzo lubię Ojcze Nasz – bo
ojciec to nigdy nie ma czasu. Ale jak mówię święta Mario, Matko Boża – a często
to „Boża” mówię półgębkiem – to mam uczucie, że mnie słucha i rozumie.” –
„Kobieta ma cię rozgrzeszyć z przedmiotowego traktowania kobiet” – powiedziałem
mu wtedy. – „Tak, bo wyobrażam sobie, że mówi do mnie: „Czym byłyby nasze
biusty bez waszych spojrzeń”” – mówi mój otyły kolega.
-
Cóż – mówił dalej prałat Paweł – gdybym był na miejscu
tu obecnego kolegi magistra Wojciecha, i gdyby mój otyły kolega wpadł mi w ręce
na wcześniejszym etapie, w seminarium, to albo wysłałbym go do diabła... to
jest, przepraszam, do cywila, albo zabroniłbym mu odmawiać różaniec częściej
niż raz w miesiącu. Niestety, mój kolega miał już piętnastoletni staż w
zawodzie... W tej sytuacji pozostało mi tylko namówić go do kupna nowego dzwonu
do kościoła. Spotkaliśmy się pół roku później. Był uszczęśliwiony. „Nie masz
pojęcia, jak ten dzwon ślicznie się kołysze” – powiedział.