XXV. Prałat Paweł opowiada, jak zapraszał księdza rektora na synod diecezjalny


Oglądali konie na pastwisku.
-          Jakie zwiewne – powiedział ojciec Jacek, który był z miasta, z bloków.
-          Przypomina mi się – mówił prałat Paweł – znajomy ksiądz rektor, który w dwudziestym piątym zdaje się roku swojej kapłańskiej posługi wyprowadził się na wieś, do takiego wiejskiego domu zakonnego, i zaczął hodować konie. Żeby tylko konie! Kozy, świnie. Chomiki.
-          Opowiadał mi jego jeden współbrat tak zwany – mówił dalej prałat Paweł – że przyjechała do niego tak z miesiąc przed ostatnim synodem diecezjalnym delegacja od księdza kardynała. Delegację ksiądz rektor przyjął pod obórką, w ubłoconych gumiakach.
-          „Chcieliśmy księdza prosić” – mówi najstarszy przewodniczący – „żeby ksiądz się podjął przewodzenia grupie roboczej do spraw teologii pastoralnej.”
-          „Józek, zatankowałeś traktor?” – krzyczy ksiądz rektor do pomocnika.
-          „To jest szczególne wyróżnienie” – mówi najstarszy przewodniczący. – „Sprawozdania wysłucha sam legatus natus papieski”.
-          „Wiśta, wiśta” – krzyczy ksiądz rektor na konika.
-          „Księdzu kardynałowi bardzo zależy” – mówi najstarszy przewodniczący.
-          „Z lewej koś teraz!” – woła ksiądz rektor do kogoś na łące.
-          Co było robić? Tu muszę zdradzić sekret, że nikt mi tego nie opowiadał, tylko to ja byłem tym najstarszym przewodniczącym. O, ty taki owaki rektorze, myślę sobie. Będziesz z nami grał.
-          No i co zrobiłeś? – zapytał ojciec Jacek.
-          „Panowie”, komenderuję, „Na traktor!” No i uprzejmie – mówił dalej prałat Paweł, zapalając cygaretkę – zrzuciliśmy tego całego Józka z traktora, sami wsiadamy i kierujemy na obórkę. I, wciórności, łubudu! Wjechaliśmy rektorowi w obórkę, aż drzwi z framugi wyskoczyły. Na szczęście drewniane i na zardzewiałych zawiasach.
-          Takie – mówię do niego, podchodząc bliżej – wrażenie zrobi twój raport w Rzymie! – Nic nie powiedział, popatrzył w niebo. „Dobra”, mówi w końcu – „chodź, dam ci szynki. Świeżo wędzonej.”
-          A ci inni? – pytał ksiądz magister Wojciech.
-          Inni dostali obsuszaną krakowską – powiedział prałat Paweł i gwizdnął na najbliższego konia.