Panowie chodzili po grządkach w
szklarni u kościelnego i obserwowali pomidory rozpięte na kratkach.
-
Ciekawe, czy tu jest dziwaczek – zapytał wykształcony
ojciec Jacek – czytałem u księdza Twardowskiego, że to taki kwiat, który
kwitnie tylko kiedy pada deszcz.
-
Nie widziałem dziwaczka, ale ten pomidor tutaj – mówił
prałat Paweł – przypomina mi znajomego proboszcza, który w zeszłym roku w
sierpniu skończył pięćdziesiąt lat. Dostał takie i owakie prezenty, a między
innymi od życzliwego znajomego kwiat doniczkowy, który nazywa się fuksja.
Bardzo się mój proboszcz wtedy ucieszył, no po prostu był cały pełen takiego
pozytywnego oczekiwania, jak nie przymierzając poeta Majakowski, kiedy otwierał
tom Marksa co rano jak okiennice we własnym domu. Tak właśnie i mój proboszcz,
otwierając brewiarz, zerkał na okno, na którym płożył się pęd fuksji...
-
I tak czekał – mówił dalej prałat Paweł – tydzień, dwa,
miesiąc, kiedy fuksja zakwitnie, no ale nie mógł się doczekać. Więc zaczął
czytać podręczniki ogrodnictwa, ale różne rzeczy wyczytywał wzajemnie
sprzeczne. Jedna z rad głosiła, że fuksje lubią żyzne podłoże i odpowiednią
wilgotność, więc mój proboszcz postanowił zadbać o odpowiednią wilgotność, ale
prawdę mówiąc średnio mu to szło, bo ogólnie był to człowiek fizycznie i
duchowo wysuszony, czego zresztą wcale nie mam mu za złe... A potem znowu przeczytał,
że najlepiej w cieniu trzymać, ale znowu
w tym cieniu to mu się zrobiło mętne bajoro, i też mu się nie chciała ta
kwiatowa egzystencja wykluć się z potencji...
-
Tu czegoś nie rozumiem – wtrącił ksiądz magister
Wojciech, ale prałat Paweł ciągnął dalej:
-
...potem znowu próbował gnojówką, ale wtedy mu pęd
fuksji wypuścił taki długi, goły badyl, rozdwojony na końcu jak gadzi język, i
na końcu tego rozdwojenia były dwie końcóweczki z pyłkiem, ale one się szybko
złamały i ten pyłek się wysypał na parkiet pod parapetem, i już było po
fuksji...
-
No i przyszedł do mnie ten proboszcz, cały taki
ściemniały ze smutku, i powiedział – ja tak lubię te kwiaty doniczkowe, ale
zobacz, ta fuksja mi nie kwitnie. A ja mu na to: wiesz, bo to jest kwiat
tropikalny, on kwitnie w dżungli. – No to nic nie zrobimy – zmartwił się
proboszcz. – Nie jest tak źle – powiedziałem – na fuksje poradził mi raz jeden
stary zakonnik, dominikanin zresztą, patent niezawodny...
-
No co? – ożywił się ojciec Jacek.
-
Szczypać wierzchołki! – huknął prałat Paweł, aż zadrżały
szyby w szklarni.