XXXII. Prałat Paweł opowiada o leżeniu na posadzce



Panowie nie mieli humoru i zaczęli wymieniać kąśliwe uwagi o kobietach.

-        Pamiętam, taki chłopak od nas opowiadał mi o dniu swoich ślubów wieczystych – opowiadał ojciec Jacek. – My mamy takie uroczyste śluby, z leżeniem krzyżem oczywiście, a przedtem przechodzimy kilkudniowe rekolekcje połączone ze ścisłym postem. Ten chłopak pochodzi z takiej dość prostej rodziny, mama była zdaje się kioskarką czy laborantką, tam nikt nie jest bardzo wierzący, a on jest i jeszcze w dniu tych ślubów był taki religijnie napompowany, po prostu jakby stanął na progu unii mistycznej – no i potem, jak się w zakrystii rozbierali po uroczystości, to przyszła jego mama i do przeora przy wszystkich w te słowa, podniesionym tonem: „Czy mój syn naprawdę musi leżeć na gołej posadzce? Bo mój syn ma słabe nerki”.

-        A przeor powinien na to powiedzieć: „A ja, proszę pani, mam słabe nerwy” – zażartował ksiądz magister Wojciech. – Ja mam mnóstwo podobnych mamuś, ale ich nie wpuszczam za bramę. My jesteśmy towarzystwem męskim bądź co bądź.

-        Jak powiedziałeś o leżeniu na gołej posadzce, to przypomniała mi taka dziewiętnastowieczna sztuka teatralna, którą oglądałem jeszcze w seminarium, pióra jakiegoś skandynawskiego autora – mówił prałat Paweł. – Chodziło mniej więcej o to, że jest małżeństwo, i żona ulega zalotom bogatego wielbiciela, żeby zdobyć pieniądze na leczenie męża z choroby wenerycznej, której ten nabawił się od jej najlepszej przyjaciółki, zresztą zbiedniałej arystokratki, którą ona z kolei, tzn. ta żona, ściągnęła jako guwernantkę dla swoich dzieci, a faktycznie, żeby wypróbować wierność i stałość uczuć tego swojego mężulka, którego zresztą przeważnie nie było w domu, bo był praktykującym kapitalistą.

-        Nowoczesna wersja tej sztuki byłaby taka, że ten mąż zaraził się od swojego najlepszego przyjaciela – zaryzykował ksiądz magister Wojciech.

-        No ale co to wszystko ma wspólnego z leżeniem na gołej posadzce? – chciał wiedzieć ojciec Jacek.

-        Faktycznie chyba niewiele, bo na tych ślubach wieczystych to u was przecież na dywanie leżą, a nie na żadnej posadzce, prawda? – uśmiechnął się tak trochę półgębkiem, jak to nie on, prałat Paweł.

-        No tak, faktycznie – powiedział ojciec Jacek.

-        Tak samo w tej sztuce – treść jak treść, ale z inscenizacji to pamiętam, że wszędzie leżały ciężkie, grube dywany. Reżyser chyba tak wystawiał bardziej werystycznie, z poszanowaniem dla szczegółu epoki. Nie mówiąc o nerkach aktorów – zakończył prałat Paweł i sięgnął po karafkę z wodą lekko zabarwioną sokiem z agrestu.