Panowie nie mieli humoru i zaczęli
wymieniać kąśliwe uwagi o kobietach.
-
Pamiętam, taki chłopak od nas opowiadał mi o dniu
swoich ślubów wieczystych – opowiadał ojciec Jacek. – My mamy takie uroczyste
śluby, z leżeniem krzyżem oczywiście, a przedtem przechodzimy kilkudniowe
rekolekcje połączone ze ścisłym postem. Ten chłopak pochodzi z takiej dość
prostej rodziny, mama była zdaje się kioskarką czy laborantką, tam nikt nie
jest bardzo wierzący, a on jest i jeszcze w dniu tych ślubów był taki
religijnie napompowany, po prostu jakby stanął na progu unii mistycznej – no i
potem, jak się w zakrystii rozbierali po uroczystości, to przyszła jego mama i
do przeora przy wszystkich w te słowa, podniesionym tonem: „Czy mój syn
naprawdę musi leżeć na gołej posadzce? Bo mój syn ma słabe nerki”.
-
A przeor powinien na to powiedzieć: „A ja, proszę pani,
mam słabe nerwy” – zażartował ksiądz magister Wojciech. – Ja mam mnóstwo
podobnych mamuś, ale ich nie wpuszczam za bramę. My jesteśmy towarzystwem
męskim bądź co bądź.
-
Jak powiedziałeś o leżeniu na gołej posadzce, to
przypomniała mi taka dziewiętnastowieczna sztuka teatralna, którą oglądałem
jeszcze w seminarium, pióra jakiegoś skandynawskiego autora – mówił prałat
Paweł. – Chodziło mniej więcej o to, że jest małżeństwo, i żona ulega zalotom
bogatego wielbiciela, żeby zdobyć pieniądze na leczenie męża z choroby
wenerycznej, której ten nabawił się od jej najlepszej przyjaciółki, zresztą zbiedniałej
arystokratki, którą ona z kolei, tzn. ta żona, ściągnęła jako guwernantkę dla
swoich dzieci, a faktycznie, żeby wypróbować wierność i stałość uczuć tego
swojego mężulka, którego zresztą przeważnie nie było w domu, bo był
praktykującym kapitalistą.
-
Nowoczesna wersja tej sztuki byłaby taka, że ten mąż
zaraził się od swojego najlepszego przyjaciela – zaryzykował ksiądz magister
Wojciech.
-
No ale co to wszystko ma wspólnego z leżeniem na gołej
posadzce? – chciał wiedzieć ojciec Jacek.
-
Faktycznie chyba niewiele, bo na tych ślubach
wieczystych to u was przecież na dywanie leżą, a nie na żadnej posadzce,
prawda? – uśmiechnął się tak trochę półgębkiem, jak to nie on, prałat Paweł.
-
No tak, faktycznie – powiedział ojciec Jacek.
-
Tak samo w tej sztuce – treść jak treść, ale z
inscenizacji to pamiętam, że wszędzie leżały ciężkie, grube dywany. Reżyser
chyba tak wystawiał bardziej werystycznie, z poszanowaniem dla szczegółu epoki.
Nie mówiąc o nerkach aktorów – zakończył prałat Paweł i sięgnął po karafkę z
wodą lekko zabarwioną sokiem z agrestu.