Panowie
oglądali na DVD film „Adwokat diabła”.
-
Jacy nudni – powiedział ojciec Jacek – ci ateiści.
Ciągle te same szczere, łzawe spojrzenia na wygolonych twarzyczkach, nieobecna
duchem żona, dzieci zatrzaśnięte w swoich pokoikach, fryzjerka na boku i ciągle
te seksualne porównania, zerżnąłem go na czysto, zrobiłem go w wała, ja go, ja
ją, ja ich, a oni mnie nie, jeszcze długo nie. Mówią, że my jesteśmy nudni ze
swoim alleluja. Zawsze mówię na kazaniach, nie ma nudniejszych i bardziej
powtarzalnych grzechów niż te zasypujące głód wieczności...
-
A ja sjeł wczera takoj eroticzeskij frukt – powiedział
ksiądz magister Wojciech, który trochę mieszkał w Niżnim Nowgorodzie wcześniej.
-
Że co? – nie zrozumiał ojciec Jacek.
-
Ana nas – wyjaśnił ksiądz magister Wojciech.
-
Ty zawsze musisz spłycić – powiedział ze złością ojciec
Jacek.
-
Panowie – wmieszał się prałat Paweł – chciałbym
opowiedzieć historię nie całkiem à propos, która jednak nie jest do końca
głupia...
-
No – powiedział ojciec Jacek, któremu trochę już
przeszło.
-
Otóż miałem pewnego znajomego, który przyszedł do mnie
kiedyś wieczorem i zobaczyłem, że znowu jest z nim źle, bo był bez środkowej
części, kolejny raz zresztą.
-
Bez środkowej części, co to znaczy – zapytał ksiądz
magister Wojciech.
-
No więc ten znajomy – kontynuował prałat Paweł – bardzo
był uduchowiony. To znaczy, nie tyle był, co chciał być...
-
Jakoś się nieprecyzyjnie dziś wyrażasz – powiedział
ojciec Jacek, któremu znowu zaczynała podchodzić gula.
-
Bardzo, na przykład, lubił czytać Jana od Krzyża. Czy
też, jak on to mówił, „Chuana de la Kruz”. I wyobrażał sobie, jakby to pięknie
było, być mieć takie noce ciemne, czarne, smoliste, pełne rozpaczy i jęków wewnętrznych.
Co tam jęków! Wycia, skowytu duszy!
-
No – powiedział ojciec Jacek.
-
Ale zaraz potem przypominał sobie, że w lodówce ma
batoniki belgijskie „Galler” od pewnego zakonnika z Brugii. Wiecie, przyniósł
mi nawet raz te „Gallery”. Pyszne rzeczywiście. Od tego czasu sam je kupuję
często, chociaż u nas trudno dostać, chyba że...
-
Nie odpływaj – powiedział ksiądz magister Wojciech.
-
To już chyba wiem – powiedział ojciec Jacek – trzeba mu
było poradzić uprawę ogródka.
-
Ale on mieszkał w bloku na Krowodrzy, bo to było w
Krakowie – odparł prałat Paweł. – Tam nie było ogródków. Nie miał też żony ani
dzieci, jeżeli chcecie iść tym tropem. Tylko swojego Jana od Krzyża. I
neoplatoników lubił też bardzo.
-
No to trudna sprawa – zafrasował się ksiądz magister
Wojciech.
-
No – powiedział prałat Paweł. – powiedziałem mu: no to
chodź, poczytamy razem Jana od Krzyża i pożremy sobie wszystkie te batoniki
„Gallera”. No i tak wyszło, że mu zjadłem prawie wszystkie. Rzeczywiście
pyszne. A potem poszliśmy do monopolowego.
-
No i co było dalej? – chciał wiedzieć ojciec Jacek.
-
Nic, na to nie ma lekarstwa dobrego – powiedział prałat
Paweł. – Muszę go tak po trochu sztukować, górę z dołem, co dwa tygodnie, co
miesiąc. Ale na stałe nic nie poradzę. Jedyny sposób trwały – powinien jechać
do Toledo i zatańczyć z Hiszpanką flamenco w celi Jana, ale ja mu tego nie
zaproponuję, bo to człowiek bardzo wierzący, nie posłucha. Może gdyby jakiś
kardynał mu powiedział, to co innego.