XXXVII. Prałat Paweł opowiada o seansie operowym


Panowie rozmawiali o tym, że jak ktoś jest głośny i hałaśliwy, to nie oznacza od razu, że zły katolik i że pójdzie do piekła. I odwrotnie, o cichych też nie wyrażali się najpochlebniej.
-          Byłem kiedyś w operze – opowiadał prałat Paweł – w pewnym mieście wojewódzkim. Grano „Parsifala”. Panowie może pamiętają, że w instrumentacji tego utworu dużą rolę odgrywają instrumenty dęte.
-          Siedziałem dość daleko od sceny, a ponieważ jestem krótkowzroczny, niewiele widziałem z akcji – mówił dalej. – Toteż zamknąłem oczy i zacząłem myśleć o orkiestrze. Jest, jak wiadomo, rozpowszechniona opinia, że właściciele psów upodabniają się z czasem do swoich pupili. Otóż mnie interesowało, czy podobnie dzieje się z muzykami, czy upodabniają się do swoich instrumentów. Po zakończonym przedstawieniu nawet ustawiłem się przy drzwiach dla artystów, żeby przeprowadzić eksperyment – czy poznam, który z panów grał na jakim instrumencie.
-          Niestety – mówił dalej prałat Paweł – okazało się, że mylnie zidentyfikowałem wyjścia. To, przy którym stałem i marzłem – a był to styczeń – należało do zamkniętego od dawna sklepu z fortepianami „Yamaha”, znajdującego się w budynku opery. Wyjście dla muzyków, jak mi potem powiedziano, jest od podwórka, które pełni też funkcję parkingu. Oni wsiadają do samochodów i odjeżdżają.
-          Następnego dnia byłem mądrzejszy – powiedział prałat Paweł – wynająłem w wypożyczalni u znajomego dealera potężną terenówkę, podjechałem do opery, poczekałem na koniec przedstawienia i ni z tego, ni z owego zaparkowałem samochód na ukos w samym wyjeździe z podwórka, tak że ani w jedną, ani w drugą. Włączyłem światła awaryjne i poszedłem naprzeciwko do restauracji włoskiej na kieliszek wina.
-          Co się tam działo! – mówił prałat Paweł – wszyscy ci muzycy dostali małpiego rozumu. Najpierw trąbili jeden przez drugiego, potem powysiadali ze swoich samochodów, biegali w kółko, krzyczeli i pomstowali w najgorszych słowach i bez właściwej prozodii, nie mówiąc o tonacji. Powiedzmy – czwarty, nadprogramowy akt Parsifala. I to wszystko dla mnie, siedzącego sto metrów od nich, pijącego wino w restauracji włoskiej i oglądającego ich przez szybę. Cichutko!