Panowie rozmawiali o tym, że jak ktoś jest głośny i
hałaśliwy, to nie oznacza od razu, że zły katolik i że pójdzie do piekła. I
odwrotnie, o cichych też nie wyrażali się najpochlebniej.
-
Byłem kiedyś w operze – opowiadał prałat Paweł – w
pewnym mieście wojewódzkim. Grano „Parsifala”. Panowie może pamiętają, że w
instrumentacji tego utworu dużą rolę odgrywają instrumenty dęte.
-
Siedziałem dość daleko od sceny, a ponieważ jestem
krótkowzroczny, niewiele widziałem z akcji – mówił dalej. – Toteż zamknąłem
oczy i zacząłem myśleć o orkiestrze. Jest, jak wiadomo, rozpowszechniona
opinia, że właściciele psów upodabniają się z czasem do swoich pupili. Otóż
mnie interesowało, czy podobnie dzieje się z muzykami, czy upodabniają się do
swoich instrumentów. Po zakończonym przedstawieniu nawet ustawiłem się przy
drzwiach dla artystów, żeby przeprowadzić eksperyment – czy poznam, który z
panów grał na jakim instrumencie.
-
Niestety – mówił dalej prałat Paweł – okazało się, że
mylnie zidentyfikowałem wyjścia. To, przy którym stałem i marzłem – a był to
styczeń – należało do zamkniętego od dawna sklepu z fortepianami „Yamaha”,
znajdującego się w budynku opery. Wyjście dla muzyków, jak mi potem
powiedziano, jest od podwórka, które pełni też funkcję parkingu. Oni wsiadają
do samochodów i odjeżdżają.
-
Następnego dnia byłem mądrzejszy – powiedział prałat
Paweł – wynająłem w wypożyczalni u znajomego dealera potężną terenówkę,
podjechałem do opery, poczekałem na koniec przedstawienia i ni z tego, ni z
owego zaparkowałem samochód na ukos w samym wyjeździe z podwórka, tak że ani w
jedną, ani w drugą. Włączyłem światła awaryjne i poszedłem naprzeciwko do
restauracji włoskiej na kieliszek wina.
-
Co się tam działo! – mówił prałat Paweł – wszyscy ci
muzycy dostali małpiego rozumu. Najpierw trąbili jeden przez drugiego, potem
powysiadali ze swoich samochodów, biegali w kółko, krzyczeli i pomstowali w
najgorszych słowach i bez właściwej prozodii, nie mówiąc o tonacji. Powiedzmy –
czwarty, nadprogramowy akt Parsifala. I to wszystko dla mnie, siedzącego sto
metrów od nich, pijącego wino w restauracji włoskiej i oglądającego ich przez
szybę. Cichutko!