XL. Prałat Paweł opowiada o rozumiejącym traktowaniu mniejszości religijnych i wyznaniowych


-          Pragnę dziś opowiedzieć wam historię w duchu pluralistycznym i rozumiejącym, przepełnioną szacunkiem dla różnic i odmienności, nad którą inteligentny człowiek pokiwa głową i powie: „Nie wydaje mi się, żeby Pan Bóg w jednym kościele mieszkał. I ta prawda czyni mnie filozofem” – zaczął prałat Paweł.
-          Prosimy – powiedział zaciekawiony ojciec Jacek, a ksiądz magister Wojciech zaczął wyciągać ze słoja kwaszone ogórki i wykładać je na talerzyk ręcznie malowany, który przywiózł z Libanu.
-          Może mówiłem kiedyś, że bardzo lubię wymierające religie – mówił prałat Paweł – jak byłem kilka lat temu na urlopie u znajomego proboszcza na Mazurach, to on mi opowiedział o takim starym, czy ja wiem, klasztorze, gdzie mieszkało czterech braci. Oni byli ostatnim ogniwem grupy wywodzącej się jeszcze od starokatolików niemieckich z Saksonii-Anhaltu, która osiedliła się na Mazurach po kongresie zjednoczeniowym starokatolików w Konstancji.
-          Powiedziałem klasztor, ale właściwie to było takie gospodarstwo średnioobszarowe nad jeziorem – mówił dalej prałat Paweł – oni mieli tam drewnianą kaplicę – widziałem ją nawet – zawsze mnie bardzo wzruszała, bo była zupełnie jakimś swoim przemysłem wykonana za wczesnego Gierka, z materiałów odpadowych z PGR–u. Jedynym przedwojennym elementem była tam taka supraporta wykuta w piaskowcu tak zwaną polską szwabachą: Segne uns O Herr Altkatholiken, nad głównym wejściem, uratowana z zawieruchy dziejowej w jakiejś stodole.
-          Oni byli tacy bardzo przyjemni ludzie, konkretni – mówił prałat Paweł – i nawet dość obrotni gospodarczo, ale co tam mogli zrobić we czterech. No więc tak sobie podupadali po cichu do czasu, kiedy na tym terenie nastał nowy arcybiskup – katolicki, chcę powiedzieć – taki bardzo nowoczesny, światły i do ludzi dobrze nastawiony… Od razu jak się o nich dowiedział, o tych starokatolikach niemieckich, to się bardzo ożywił. „To będzie znak dla moich diecezjan, nowoczesnego Kościoła” – tak powiedział podobno na zebraniu wyższych urzędników kurii. I potem na kapitule to powtórzył.
-          Czego to on im nie załatwił, ten arcybiskup nowoczesny – ciągnął dalej prałat Paweł – deputat węglowy, remont elewacji, dopłaty bezpośrednie do gospodarstwa wielkoobszarowego – tutaj z pewnym nagięciem zasad, bo gospodarstwo, jak wspominałem, było średnioobszarowe – a oni mówili: „Proszę księdza. My jesteśmy starokatolicy”. A on na to: „Bracia, módlcie się za mnie” – i tak tymi braćmi ich przygważdżał. Aż w końcu chciał u nich w tej biedniutkiej kaplicy zrobić nabożeństwo ekumeniczne z okazji wizyty legata papieskiego i tutaj przesadził wyraźnie, ponieważ jak przyjechała kolumna pięciu czarnych limuzyn pod to gospodarstwo, to się okazało, że już nikt tam nie mieszka.
-          Wyprowadzili się – postawił kropkę nad i ksiądz magister Wojciech.

-          Odkuli nawet supraportę – powiedział prałat Paweł. – Ale trzeba przyznać, że po dwóch miesiącach ją odesłali do warmińsko–mazurskiego muzeum okręgowego. Jednak patrioci.