-
Pragnę dziś
opowiedzieć wam historię w duchu pluralistycznym i rozumiejącym, przepełnioną
szacunkiem dla różnic i odmienności, nad którą inteligentny człowiek pokiwa
głową i powie: „Nie wydaje mi się, żeby Pan Bóg w jednym kościele mieszkał. I
ta prawda czyni mnie filozofem” – zaczął prałat Paweł.
-
Prosimy – powiedział
zaciekawiony ojciec Jacek, a ksiądz magister Wojciech zaczął wyciągać ze słoja
kwaszone ogórki i wykładać je na talerzyk ręcznie malowany, który przywiózł z
Libanu.
-
Może mówiłem kiedyś,
że bardzo lubię wymierające religie – mówił prałat Paweł – jak byłem kilka lat
temu na urlopie u znajomego proboszcza na Mazurach, to on mi opowiedział o
takim starym, czy ja wiem, klasztorze, gdzie mieszkało czterech braci. Oni byli
ostatnim ogniwem grupy wywodzącej się jeszcze od starokatolików niemieckich z
Saksonii-Anhaltu, która osiedliła się na Mazurach po kongresie zjednoczeniowym
starokatolików w Konstancji.
-
Powiedziałem klasztor,
ale właściwie to było takie gospodarstwo średnioobszarowe nad jeziorem – mówił
dalej prałat Paweł – oni mieli tam drewnianą kaplicę – widziałem ją nawet –
zawsze mnie bardzo wzruszała, bo była zupełnie jakimś swoim przemysłem wykonana
za wczesnego Gierka, z materiałów odpadowych z PGR–u. Jedynym przedwojennym
elementem była tam taka supraporta wykuta w piaskowcu tak zwaną polską szwabachą:
Segne uns O Herr Altkatholiken, nad głównym wejściem, uratowana z zawieruchy
dziejowej w jakiejś stodole.
-
Oni byli tacy bardzo
przyjemni ludzie, konkretni – mówił prałat Paweł – i nawet dość obrotni
gospodarczo, ale co tam mogli zrobić we czterech. No więc tak sobie podupadali
po cichu do czasu, kiedy na tym terenie nastał nowy arcybiskup – katolicki,
chcę powiedzieć – taki bardzo nowoczesny, światły i do ludzi dobrze nastawiony…
Od razu jak się o nich dowiedział, o tych starokatolikach niemieckich, to się
bardzo ożywił. „To będzie znak dla moich diecezjan, nowoczesnego Kościoła” –
tak powiedział podobno na zebraniu wyższych urzędników kurii. I potem na
kapitule to powtórzył.
-
Czego to on im nie
załatwił, ten arcybiskup nowoczesny – ciągnął dalej prałat Paweł – deputat
węglowy, remont elewacji, dopłaty bezpośrednie do gospodarstwa
wielkoobszarowego – tutaj z pewnym nagięciem zasad, bo gospodarstwo, jak
wspominałem, było średnioobszarowe – a oni mówili: „Proszę księdza. My jesteśmy
starokatolicy”. A on na to: „Bracia, módlcie się za mnie” – i tak tymi braćmi
ich przygważdżał. Aż w końcu chciał u nich w tej biedniutkiej kaplicy zrobić
nabożeństwo ekumeniczne z okazji wizyty legata papieskiego i tutaj przesadził
wyraźnie, ponieważ jak przyjechała kolumna pięciu czarnych limuzyn pod to
gospodarstwo, to się okazało, że już nikt tam nie mieszka.
-
Wyprowadzili się –
postawił kropkę nad i ksiądz magister Wojciech.
-
Odkuli nawet
supraportę – powiedział prałat Paweł. – Ale trzeba przyznać, że po dwóch
miesiącach ją odesłali do warmińsko–mazurskiego muzeum okręgowego. Jednak
patrioci.