XXXIX. Prałat Paweł opowiada o znajomym profesorze


Panowie znowu stali na pomoście po kolacji.
-          Jak słuchałem dzisiejszej konferencji - mówił prałat Paweł, zapalając cygaretkę marki Romeo i Julia nr 3 – to przypomniał mi się znajomy profesor z jednej uczelni katolickiej. Miał taką dyspozycję psychiczną, że musiał codziennie udowodnić komuś jego miałkość i niższość moralną. Ma się rozumieć, dlatego też i skończył zawodowo teologię, bo wtedy, myślał, stanie się zawodową instancją od świata znacznie lepszego niż ten tutaj, o wiele przecież gorszy, oraz jeszcze etykę, żeby móc ex cathedra mówić o tym, jak kiepscy mimo wszystko są ludzie, a zwłaszcza pan, pani, ty.
-          Na jego plus – ciągnął prałat Paweł – przemawiał fakt, że nie robił różnicy między stojącymi w hierarchii wyżej i niżej od niego. Nawet wolał osobom wyżej postawionym, znanymi i uznanym okazywać lekceważenie, bo to budowało jego poczucie własnej ważności.
-          I w zasadzie taki miał w życiu sens – mówił dalej prałat Paweł. – Do tego stopnia, że jeśli przez jakiś czas tego swojego demona nie zaspokoił, to wpadał w stany katatoniczne i miał okresowe zaniki osobowości. Siedział nieruchomo i nie bardzo wiedział, kim jest i co ma robić. Więc siedział i się kiwał, ale lekko.
-          Ten profesor był świadom swojego mankamentu, ale nałóg czy przyzwyczajenie było silniejsze. Jak go ostatnio spotkałem, powiedział mi – w tym roku mam pięćdziesięciolecie pracy naukowej. Pomyślałem – trzeba pomyśleć o specjalnym prezencie dla niego. No to zadzwoniłem do Papierza...
-          Tutaj chyba trochę odjeżdżasz – powiedział ksiądz magister Wojciech.
-          E, takie nazwisko. Mój znajomy. Ksiądz Papierz z Wołomina. Złoty człowiek. Musiałem go długo namawiać na moją intrygę.
-          Czyli? – zaciekawił się ojciec Jacek.
-          W dniu jubileuszu zadzwonił do mojego znajomego profesora i tak rzecze: „Tu ksiądz Papierz. Wszystkiego najlepszego z okazji pięćdziesięciolecia pracy naukowej. A ta ostatnia pańska książka o teologii ciała jest do dupy.” I odłożył słuchawkę.
-          I co to niby miało znaczyć – skrzywił się ksiądz magister Wojciech.
-          Niby nic – powiedział spokojnie prałat Paweł. – Ale profesorowi to bardzo pomogło. Potem mi mówił: „Bądź co bądź, kołacze mi się po głowie – Papierzowi nie podobała się moja książka!” Był tym tak uszczęśliwiony, jakby to był prawdziwy papież i jakby ocena była pozytywna, a nie negatywna. Ludzie są naprawdę dziwni. – zakończył prałat Paweł i wrzucił niedopałek do jeziora.
-          Ej, nie śmieć – powiedział prostolinijnie ksiądz magister Wojciech. I to była prawdziwa konkluzja.