Panowie znowu stali na pomoście po
kolacji.
-
Jak słuchałem dzisiejszej konferencji - mówił prałat
Paweł, zapalając cygaretkę marki Romeo i Julia nr 3 – to przypomniał mi się
znajomy profesor z jednej uczelni katolickiej. Miał taką dyspozycję psychiczną,
że musiał codziennie udowodnić komuś jego miałkość i niższość moralną. Ma się
rozumieć, dlatego też i skończył zawodowo teologię, bo wtedy, myślał, stanie
się zawodową instancją od świata znacznie lepszego niż ten tutaj, o wiele
przecież gorszy, oraz jeszcze etykę, żeby móc ex cathedra mówić o tym, jak
kiepscy mimo wszystko są ludzie, a zwłaszcza pan, pani, ty.
-
Na jego plus – ciągnął prałat Paweł – przemawiał fakt,
że nie robił różnicy między stojącymi w hierarchii wyżej i niżej od niego.
Nawet wolał osobom wyżej postawionym, znanymi i uznanym okazywać lekceważenie,
bo to budowało jego poczucie własnej ważności.
-
I w zasadzie taki miał w życiu sens – mówił dalej
prałat Paweł. – Do tego stopnia, że jeśli przez jakiś czas tego swojego demona
nie zaspokoił, to wpadał w stany katatoniczne i miał okresowe zaniki
osobowości. Siedział nieruchomo i nie bardzo wiedział, kim jest i co ma robić.
Więc siedział i się kiwał, ale lekko.
-
Ten profesor był świadom swojego mankamentu, ale nałóg
czy przyzwyczajenie było silniejsze. Jak go ostatnio spotkałem, powiedział mi –
w tym roku mam pięćdziesięciolecie pracy naukowej. Pomyślałem – trzeba pomyśleć
o specjalnym prezencie dla niego. No to zadzwoniłem do Papierza...
-
Tutaj chyba trochę odjeżdżasz – powiedział ksiądz
magister Wojciech.
-
E, takie nazwisko. Mój znajomy. Ksiądz Papierz z
Wołomina. Złoty człowiek. Musiałem go długo namawiać na moją intrygę.
-
Czyli? – zaciekawił się ojciec Jacek.
-
W dniu jubileuszu
zadzwonił do mojego znajomego profesora i tak rzecze: „Tu ksiądz Papierz.
Wszystkiego najlepszego z okazji pięćdziesięciolecia pracy naukowej. A ta ostatnia
pańska książka o teologii ciała jest do dupy.” I odłożył słuchawkę.
-
I co to niby miało
znaczyć – skrzywił się ksiądz magister Wojciech.
-
Niby nic – powiedział
spokojnie prałat Paweł. – Ale profesorowi to bardzo pomogło. Potem mi mówił: „Bądź
co bądź, kołacze mi się po głowie – Papierzowi nie podobała się moja książka!”
Był tym tak uszczęśliwiony, jakby to był prawdziwy papież i jakby ocena była
pozytywna, a nie negatywna. Ludzie są naprawdę dziwni. – zakończył prałat Paweł
i wrzucił niedopałek do jeziora.
-
Ej, nie śmieć –
powiedział prostolinijnie ksiądz magister Wojciech. I to była prawdziwa
konkluzja.